piątek, 29 maja 2015

Rozdział 1: Przypadkowe spotkanie

Patrzę na swoje odbicie w lustrze.

To nie wystarczy.

Drżącymi palcami rozplątuje mojego warkocza, dzięki czemu  długie, czarne włosy swobodnie opadają na moje ramiona. To sprawia, że ​​wyglądam młodziej, a tego dziś potrzebuje. To również sprawia, że wyglądam inaczej. Wyglądam na kogoś kim nie jestem.

Tego także potrzebuje.

Idę do kuchni i szukam najostrzejszego noża jaki mamy. Gale używał go do przyrządzania królików lata temu, zanim ogrodzenie elektryczne było włączone  w dzień i w nocy. Wracam do łazienki staję nad zlewem i zaczynam się ciąć. Nóż jest tak ostry, że z łatwością wtapia się w miękką skórę mojego  przedramienia. Ból. Gale zawsze trzymał nóż w idealnym stanie, a ja nie używałam go przed jego śmiercią.

Krew kapie do zlewu. Tworzą się skomplikowane wzory, mieszając się z kroplami wody, które pozostały, kiedy obmywałam twarz z pyłu węglowego. Patrzę na nie zahipnotyzowana, przez kilka sekund. Potem łapie krople krwi palcem wskazującym drugiej ręki i cienko rozprowadzam krew na moich policzkach.  Wyglądają jak rumieńce. Wyglądają jakbym była zdrowa i pełna życia. Następnie robię to samo z moimi ustami.

Wyglądam lepiej. Wciąż jestem blada i wymizerniała, ale jednak … wyglądam lepiej.

Wracam do salonu, gdzie czeka na mnie mama. Ivy śpi na jej piersi. Minęło sporo czasu zanim udało się ją uśpić. Rzadko mam dla niej mleko, koza Prim też go już nie daje. Oboje umieramy z głodu. Wszyscy jesteśmy głodni.
Moja matka patrzy w górę, w moje oczy.
-Katniss…- jej głos błaga.
-Nie - kręcę głową.
-Proszę - ma łzy w oczach.
Podchodzę i przykucam obok niej tak, że mogę patrzeć na twarz śpiącej Ivy. Jej wyciągnięta rączka dotyka szyi mojej matki. Ta rączka powinna być ładna i pulchna, lecz nie jest.
-Dlaczego…- szepczę głaszcząc moją córkę bardzo ostrożnie, nie chcę, żeby się obudziła. Muszę zebrać odwagę. Muszę pamiętać dlaczego.
Nie oglądam się za siebie. Wkładam zimowe buty. Powinnam kupić nowe już dwie zimy temu, ale Arrow potrzebował nowy płaszcz, a nie stać nas, aby kupić te dwie rzeczy. Owijam się grubym wełnianym szalem i wychodzę w śnieżną zawieruchę. Przejmujący chłód niemal zabiera mi dech. Wiatr jest jednak gorszy. Dmucha pod mój szal i w ciągu kilku minut mam dreszcze. Przyspieszam tempo próbując w ten sposób się ogrzać. Nie mogę się spóźnić.
Cray interesował się mną od długiego czasu. Odkąd miałam 14 lub 15 lat. Na początku nawet tego nie zauważałam, ale Gale zwrócił mi na to uwagę. Kazał mi uważać. To złamałoby mu serce, gdyby dowiedział się co robię. Ale czy mam jakieś inne wyjście?

Muszę walczyć o swoją uwagę dzisiejszego wieczoru, jestem konkurencją w stosunku do dziewczyn, które są młodsze i ładniejsze niż ja.

Czuję falę mdłości.

Myślę o dzieciach. Przed oczami widzę Ivy i jej chude ramiona i uda. Arrowa i jego szare oczy, zbyt duże jak na jego twarzyczkę.
Wypłata z kopalni nie starcza na długo. Matka, Prim i Hazelle próbowały pomóc, ale one także głodują. Nie jestem jedyną osobą, której życie dzieci wisi na włosku. Ogrodzenie jest pod prądem 24 godziny na dobę od wielu lat, więc nie mogę polować. Nie mogę znaleźć pracy. Próbowałam wszędzie, ale kto zatrudni wdowę z dzieckiem przy piersi, która nie ma żadnych umiejętności poza łucznictwem?

Nikt. Taka jest prawda.

Mimo zimna zwalniam, gdy widzę jego domu. Nigdy nie byłem z nikim oprócz Gale’a. Nigdy nie chciałam i nigdy nie myślałam, że będzie ktoś prócz niego. A teraz ... Przełykam ślinę. Wiem, że będę musiała zrobić co tylko mogę, aby Cray chciał mnie znowu. I znowu, i znowu, i znowu. Jak mi się to uda?
Muszę kupić trochę koziego mleka dla Ivy. Wiem, że koza Graysona wciąż daje mleko. Widziałam jak dzieci umierały z głodu zbyt wiele razy. Umierały na stole kuchennym w moim domu, z zapłakanymi matkami u ich boku. Matki, które wyglądały zupełnie jak ja: ciemne włosy, oliwkowa cera, zbyt chude i zbyt zrozpaczone. Nie zamierzam być jedną z nich. Nie będę patrzeć jak moje dzieci umierają.

Zgrzytam zębami. Znów zaczął padać śnieg, aż ciężko jest iść. Moje buty są nieszczelne i ledwo czuje palce od stóp. Ale to teraz nie ma znaczenia. Jestem prawie na miejscu. Być może lepiej by było, gdybym nie czuła nic.
Skręcam za róg i sapię, ponieważ wpadam na kogoś.
-Przepraszam - mamroczę.
Droga jest oblodzona i ta osoba się przewraca. Wyciągam rękę, aby pomóc mu wstać. Wtedy widzę, że to nie kto inny jak Haymitch Abernathy, zwycięzca. Zastanawiam się, co robi o tej porze, w czasie nocy. Pewnie zastanawia go to samo.
-W porządku, w porządku.  A czy to nie jest przypadkiem pani… Hawthorne?- bełkocze niewyraźnie, pewnie jest pijany. Jak zawsze. Nic dziwnego, że się przewrócił.
Kiwam głową. Jestem zaskoczona, że wie, kim jestem, nie wspominając, że zna moje nazwisko.
-Katnissssss .... Katniss Everdeen. Zabawne jak wszystko się zmienia, prawda?-  nie sądzę, aby to było zabawne. I nie mam pojęcia, o czym on mówi. Muszę już iść, nie mogę się spóźnić, ale pan Abernathy najwyraźniej nie chce kończyć rozmowy.- Pamiętam, kiedy byłaś 16-latką, który miała wystarczająco dużo odwagi, by w pojedynkę wykarmić swoją rodzinę.
 Musiał zobaczyć zaskoczenie w moich oczach, bo mówi dalej: 
-O tak. Zwróciłem na ciebie uwagę. A teraz ... Gdzie idziesz o tej porze?
-Nigdzie - cofam się o krok.
-Idziesz do Cray’a. Nie mylę się?- słysząc jego imię czuję się jakbym dostała kopniaka w brzuch.
-To nie twoja sprawa.

Przechodzę szybko obok niego. Nie mogę się spóźnić. Ivy potrzebuje mleka. Jest ostatnio bardzo cicha. To zły znak. Jeśli dzieci wciąż mają siły by płakać, ponieważ  są głodne to nie jest jeszcze tak źle. Gdy cichną powinieneś zacząć się martwić. Nie mają siły by płakać. Mają zbyt  mało siły, by po prostu oddychać.Ostatnio była zbyt cicha.

-Katniss!- słyszę jego głos za moimi plecami, ale się nie zatrzymuje. Nie mam czasu.
Zaczynam biec. Jestem nieźle zaskoczona, gdy stary pijak mnie dogania. Jego dłoń ląduje na moim ramieniu.
-Nie dotykaj mnie.
Spuszcza wzrok na swoje dłonie i wiem o czym myśli. Patrzy zaniepokojony. Czuł przez ubrania jak wątłe jest moje ciało. Co on może wiedzieć o byciu głodnym? Wiem, że także pochodzi ze Złożyska, ale to było trzydzieści lat temu? Czterdzieści? On jada dobrze od dziesięcioleci. Na pewno nie pamięta, jak to jest być głodnym.
-Nie osądzaj mnie - sama jestem zdziwiona jak pewnie wypowiadam te słowa. Są jak bat: ostre i twarde.
-Ja nie…-mówi- Uwierz mi, potrafię poznać prawdziwą odwagę.
Marszczę brwi. Kontynuuje mówienie samymi zagadkami. Wtedy zerkam na jego rękę, którą wyciąga z kieszeni. Trzyma w dłoni złotą monetę. Moje oczy powiększają się. Czuję do siebie odrazę, ale nie mogę powstrzymywać się przed podziwianiem złotego krążka.
-Weź ją - patrzę na niego i kręcę głową
-Nie. Nie potrzebuję jałmużny.
-Cholera, Katniss, jesteś zawsze tak uparta? Powiedziałem, że masz ją wziąć. Widziałem cię tego dnia, kiedy twój mąż zginął w kopalni. Byłaś z dwójką dzieci. Czy oboje jeszcze żyją?- kiwam głową. – Ledwo.
Nie odpowiadam, ale przytakuje.
-Prawda?- wciąż naciska. Przytakuję ponownie. Łza spływa mi po policzku.-Bo w przeciwnym razie nie miałabyś zamiaru sprzedawać swojego ciała Crayowi.- przytakuję znowu. Nie mogę już na niego patrzeć.
Chwyta mnie za rękę i wciska w nią monetę. Czuje jak jego ciepłe palce tworzą kontrast z moimi zlodowaciałymi.
-Chodź ze mną.
-Co? -nie rozumiem o co mu chodzi.
-No. Pójdziemy do mnie.

Ta moneta. Za nią mogę kupować dla Ivy mleko tygodniami. I chleb dla Arrowa. Być może jakieś mięso. Co za różnica czy jest to Cray czy Haymitch Abernathy? Cray nigdy nie zapłaciłby tak dużo. Płaci więcej za dziewice, ale tylko za pierwszym razem. Ja na pewno nie jestem już dziewicą.
Idę za Haymitchem przez zaspy śniegu.  W Wiosce Zwycięzców jest ciemno i wygląda na prawie opuszczoną. W żadnym z okien nie pali się światło. Wiem, że tylko dwa domy są zamieszkane. To miejsce wygląda na prawie wymarłe.
-Wejdź do środka - mówi, a ja go słucham. Moje ciało drży, zarówno z zimna jak i ze strachu.

Dom jest jak chlew. Oddycham powoli przez usta, aby ograniczyć wdychanie smrodu i zaczynam się zastanawiać, czy może Cray byłby preferowaną opcją…po wszystkim.
-Chcesz drinka?- jestem zaskoczona jego pytaniem, ale przyjmuję od niego kieliszek. Nie wydaje się czysty, ale myślę – mam nadzieję- że alkohol to zamaskuje. Niektóre płyny dodają odwagi, co jest chyba dobrą rzeczą. Nie miałam pojęcia, że Haymitch Abernathy korzysta z usług seksualnych . Nigdy nie słyszałam żadnych plotek chodzących o nim po mieście. Przypuszczam jednak, że jest to ten pierwszy raz.

Stoi tyłem do mnie, patrząc za okno na padający śnieg, bo wypróżnił już swój kieliszek. Trzęsącymi palcami zaczynam rozpinać swoją sukienkę. Chcę mieć już to za sobą. Wkładam monetę, moja przepustkę do przeżycia przez parę tygodni dla moich dzieci, w kieszeń sukienki, tak jakby był to cenny klejnot. Opuszczam sukienkę na ziemię i stoję goła w jego kuchni. Nie założyłam jakiejkolwiek bielizny odkąd usłyszałem, że Cray nie obchodzi się z nią zbyt ostrożnie, a ja nie mam w zapasie innej.
-Panie Abernathy - szepczę, a on się odwraca. Jego oczy rozszerzają się, gdy mnie widzi. Moje ręce automatycznie zasłaniają gołe piersi.
-Co do…?- jego wzrok wędruje w górę i w dół mojego ciała, a jego oczy pociemniały.- Ubierz się.
Patrzę na niego pytająco, bliska łez. Łez upokorzenia i strachu. Czy moje ciało nie jest dla niego wystarczająco dobre? Wiem, że jestem chuda. Tak chuda, że przestałam patrzeć na moje ciało w lustrze wiele miesięcy temu.
-Ubierz się!- powtarza, jego głos jest zły. Drżącymi palcami, robię to o co mnie prosi.
-Ja nie ... Ja nie chciałem tego- mówi. Zatrzymuje się.-  Kiedy po raz ostatni jadłaś coś porządnego?
-Co?- wydaje się, że to jedyne słowo, jakie jestem w stanie powiedzieć w jego obecności. Czuję się jak idiotka.

Haymitch mamrocze coś po cichu. Zaczyna grzebać w szufladach i szafkach kuchennych. W kuchni jest bałagan, ale udało mu się znaleźć jedzenie tu i tam. Pierwszą rzeczą, jaką mi podaje to bochenek chleba.
-Zjedz to. Poszukam czegoś jeszcze.- przytykam bochenek chleba do mojego nosa. Pachnie świeżością. Musiał zostać upieczony jeszcze dziś. Ślina napływa mi do ust.
-Dostałem go dzisiaj z piekarni Mellarka .Nie zaopatruje się w świeże pieczywo często, więc masz szczęście. Śmiało, możesz go zjeść.
-Nie mogę - kręcę głową.
-Dam ci jeszcze trochę chleba do domu dla dzieci. Nie martw się - to straszne, jak od razu domyśla się dlaczego nie mogę zjeść chleba. Przynajmniej wydaje się rozumieć, tak myślę. Być może pamięta, jak to jest być głodnym dzieckiem ze Złożyska.

Zmuszam się do powolnego jedzenia, bo wiem, że zbyt dawno nie miałam nic w żołądku. Jeśli zjem zbyt szybko, to wszystko zwrócę. Żuję powoli, bardzo powoli, biorąc małe kęsy. Haymitch daje mi szklankę mleka, a ja bezradnie patrzę na napój.
-To jeszcze nie wszystko.
Prawie wymiotuję, kiedy czuję jak mleko spływa mi po gardłe, ale udaje mi się powstrzymać torsje. Wiem, że nie można marnować cennych kalorii. Myślę o małej Ivy w domu.  
-Gdybym wiedział, że jest tak źle, ja bym ...- Haymitch zaczyna mówić, ale potem przestaje. Zrobiłby co? Musi wiedzieć ile głodujących rodzin jest w Złożysku. Musi. Ludzie umierają z głodu każdej zimy, a on nigdy nie zrobił nic, aby pomóc. Dlaczego?
-To nie jest jałmużna - mówi. -Mówiłaś, że nie przyjmujesz jałmużny. Mam dla ciebie zadanie.

Patrzę w górę znad mojego chleba.

-To nie dla mnie, to dla chłopca.
-Chłopca? 
-Peeta Mellark. Zwycięzca. Znasz go, prawda?- kiwam głową. Oczywiście, że tak. Nie jest już chłopcem.
-Potrzebuje kogoś do gotowania i sprzątania. Martwię się o niego. Jego dom to niezły chlew. Wcześniej nigdy tak tam nie było, ale teraz jest.
-Nie mogę pomóc - pozwalam sobie zerknąć w kierunku kuchni, a on tego nie przegapił.
-Jest już za późno, aby mnie uratować, kochanie- mówi z uśmiechem. -Lecz chłopak ... Jego można jeszcze ocalić. Być może- mruczy coś niezrozumiale pod nosem.
-Przepraszam?
-Co?
-Nie słyszałam co pan powiedział. Przepraszam.
- Powiedział, że nie przestanie piec. Jednak przestał - naprawdę nie wiem, co to znaczy, ale mogę sobie odpowiedzieć patrząc na zaniepokojony wyraz twarzy Haymitcha.
-Co chcesz żebym zrobiła?-  pytam go.
-Chcę, żebyś była jego gospodynią. Gotowała, sprzątała dom, robiła pranie. Możesz wziąć ze sobą dzieci i mieszkać tutaj.
-Tutaj?
-On ma dużo miejsca, kochanie. Założę się, że twoje dzieci będą wdzięczne za mieszkanie w ciepłym domu.
-Czy pan Mellark o tym wie?- to głupie pytanie. Jak on mógł? Haymitch kręci głową.
-Zostaw to mnie - pakuje jedzenie do dwóch worków: mleko, chleb, owoce w puszkach i konserwy mięsne. To więcej żywności niż widziałam przez kilka miesięcy. Włożył nawet kilka bananów. Nigdy wcześniej nie widziałam prawdziwych świeżych bananów.
-Masz, weź to. Powinno Ci starczyć na tydzień. Przyjdź tu w poniedziałek w południe. Spakuj dzieci i cokolwiek do ubrania i inne rzeczy, które potrzebujesz. Ja zajmę się resztą.

Oszołomiona opuszczam jego dom. Niosę torby z jedzeniem i mam na sobie nową zimową kurtkę. Jest dla mnie o wiele za duża, ale pan Abernathy nalegał.

Kiedy przychodzę do domu jest późno, ale matka nadal nie śpi. Ivy śpi. Nie płacze. Stawiam torby i biorę moją córkę z ramion mojej matki. Przytulam ją do siebie, przyciskając do piersi.
-Katniss ...- szepcze matka.
-Ciepłe mleko na kuchence. Szybko - stawia torby na podłodze.
-Mleko?- marszczy brwi.- Nie rozumiem.

Rozgniatam banana widelcem, nakładam trochę na palec i wkładam do małych ust Ivy. Kiedy dowiaduje się, że to jedzenie, otwiera usta natychmiast. Nie wahaj się, kiedy wkładam do jej ust większą ilość bananów. Kiedy mleko jest podgrzewane do temperatury ciała, moja mama podaje mi butelkę.
 -Nie dawaj jej zbyt wiele od razu.- ostrzega mnie. Przegląda worki z szeroko otwartymi oczami.
-Skąd to masz?- pyta zdezorientowana. Nie dziwię jej się. Nikt nie opuszcza domu Craya z jedzeniem. Wychodzi się z miedzianą monetą i siniakami.
-Haymitch Abernathy -  szepczę.
-Haymitch ... Abernathy?

Kiwam głową.
-Chyba mam pracę.
Na widok małej twarzy Ivy, palcach zaciśniętych wokół butelki, widok jak chętnie ssie mleko...do moich oczu napływają łzy. Niemoc, gdy nie byłam w stanie nakarmić mojego dziecka zostanie w mojej pamięci, dzień i noc.
-Idź obudzić Arrowa -  mówię mamie. On poszedł spać głodny.
Chodził spać głodny kilka miesięcy.

Mama wkrótce wraca z Arrowem w ramionach. Skarży się, jest zdezorientowany i oszołomiony po obudzeniu, ale kiedy widzi chleb, jego oczy rozszerzają się, a uśmiech powoli wpełza na jego usta.


Kiedy zasypiamy to z pełnymi brzuchami. Ivy leży na szczycie mojej piersi, a Arrow ma nos dociśnięty do mojego ramienia.

wtorek, 26 maja 2015

Prolog




Padał deszcz. Peeta Mellark, samotny zwycięzca 74 Igrzysk Głodowych patrzył z brakiem zainteresowania za okno pociągu. W Dystrykcie Dwunastym było ciemno, ponuro i mokro. Tak było przez ostatnie trzy tygodnie, lecz nie w Kapitolu. Nie był on ciemny i ponury, był pełen blasku, światła, ekstrawaganckich ubrań, głośnej muzyki i rozrywki, której nie potrafił zrozumieć. Jednak po czternastu latach pojął to.

Pij. Jedz. Weź tą małą szklaneczkę na wymioty. Wymiotuj. Jedz trochę więcej. Podlizuj się właściwym ludziom. Śmiej się we właściwym momencie. Flirtuj, ale nie za dużo-chyba że z klientem w nocy.

Więc wydaje się, że te przyjęcia były ponure, zbyt ponure. Sposobem, aby przez to przejść, było to, że nie pije się przed zażyciem środka na wymioty, bo wtedy się nie upijesz.

Musiał dać czas alkoholowi, aby dotarł do jelit, zanim zostanie wydalony wraz z zawartością jego żołądka. On naprawdę potrzebował alkoholu, który uśmierzał jego ciało, uśmierzał jego umysł. Uśmierzał jego świat. 

Peruki, brokat, make-up, drogie ubrania, bezmyślne rozmowy o niczym. Och, on wiedział co powinien robić. Mężczyźni i kobiety. Nie był najpopularniejszym zwycięzcą, prawie. Wiedział, że ceny nie były dalekie od Finnicka lub Cashmere.

Leki też pomagały. Na szczęście. Pomagały nawet lepiej niż alkohol, uśmierzając jego umysł. A jeśli jego ciało nie będzie współpracować, jeśli ten, kto go kupił był szczególnie brzydki, szczególnie nudny, lub szczególnie nieprzyjemny, dobrze ... Kapitol też miał na to tabletki.

Miał kilka miesięcy wolnego, przynajmniej do czasu następnego Tournee. Pewna biedna dziewczyna z Jedynki zwyciężyła w  88. Igrzyskach. Była bezwzględną zabójczynią z imponującymi umiejętnościami do rzucania nożami, ale mimo to było mu jej żal. Była ładna.  Był świadkiem jej pierwszego sezonu „pracy” w Kapitolu. Zastanawiał się czy wytrzyma na dłuższą metę. Przynajmniej miała Cashmere, która jej pomagała.

W styczniu Tournee Zwycięzców obejmie także Dwunastkę, oczekiwałoby się, że przygotuje przedstawienie a następnie przyjęcie. Dwunastka jest ostatnim przystankiem przed Jedynką, nowym domem zwycięzców w dystrykcie, a Kapitol jest na końcu, jak zawsze. Peeta był mentorem 14 razy i ani razu nie był nawet blisko sytuacji, gdy jego trybut zostaje wyciągnięty z areny żywy.

Być może jest to najlepsze co go mogło spotkać.

Pociąg zbliżał się do ogrodzenia pod napięciem, i zatrzymał się. Peeta nalał sobie napój. Pociąg przejechał przez ogrodzenie pod napięciem. Mellark patrzył na uzbrojonych strażników pokoju stojących za oknem, ponieważ nie miał niczego ciekawszego do roboty. Widział ich twarze. Wyglądali  na mokrych i nieszczęśliwych.

Haymitch powitał go na stacji kolejowej. Nie było tam jeszcze nikogo innego. Nie był zaskoczony, jego rodzina nie powitała go także rok temu.
 Tak chyba będzie lepiej.
-Nawet nie wziąłeś parasola - Peeta prychnął na Haymitcha. Stary pijaczyna wciąż jest niesamowicie przystojny, ale jego styl życia zaczął zbierać swoje żniwa. Jego cienie pod oczami miały  żółtawy odcień. Peeta zanotował w pamięci, aby wykonać kilka telefonów do Kapitolu. W razie gdyby Haymitch zmarł… Peeta zadrżał.

Gdy Haymitch umrze nie będzie miał nikogo.

Haymitch był już całkowicie przemoczony, ale wygląda na to, że był tak pijany, że nie zwracał na to uwagi. On tylko zarechotał na uwagę Peety o parasolu.
-Jak było w Kapitolu?
-Jak zwykle, jak zwykle - Peeta podciągnął kołnierzyk swojej marynarki ale wiedział, że będzie cały przemoknięty przed dotarciem do domu. W każdym razie to było tylko dziesięć minut spaceru. Chciałby żeby w Dwunastce były taksówki, tak jak w Kapitolu. Nawet  w Kapitol był taki przywilej.

Robiło się coraz ciemniej, ale był wdzięczny.  Nie chciałby nikogo dziś spotkać. Wszyscy wiedzieli, że był w Kapitolu. Istniało też prawdopodobieństwo, że mieszkańcy widzieli go w telewizji –  w ramionach jednego Kapitolończyka, a potem drugiego. 

Gdy najpierw przybył do domu jako zwycięzca cudownie wygrywając 74. Igrzyska myślał, że jego życie wróci do normy. Nie zajęło mu dużo czasu zauważenie  jak bardzo się mylił. Nawet jego własna rodzina nie mogła sobie z tym poradzić, że ich syn nie był już jednym z nich. Widział i robił rzeczy, których nie mogli zrozumieć. Znalazł się gdzieś w strefie szarego środka między Dwunastką  i Kapitolem. Kapitolem i Dwunastką.

-Był wypadek w kopalni.
-Ooo – Peeta nawet nie próbował okazać zainteresowania. Takie wypadki zdarzały się cały czas. – Ilu?
-Kto wie? – Haymitch wzruszył ramionami. – Przed zimą też był.
Peeta skinął głową. Wiedział co to oznaczało. To był bardzo zły czas dla wdów i dzieci, stracili ich jedynego żywiciela, właśnie w najgorszym dla nich wszystkich czasie.

Nie widział sensu w dalszym rozmyślaniu nad tymi wydarzeniami, więc zmienił temat na jakiś przyjemniejszy.
-Finnick cię pozdrawia i kazał przekazać ci jakiś alkohol z Czwórki.
-Pobłogosław go! – Peeta wyciągnął butelkę z kieszeni i przekazał Haymitchowi, który od razu ją otworzył. Pociągnął kilka głębokich łyków i oddał butelkę z powrotem.- Chodźmy do domu.

Szli w ciszy przez kilka minut. Gdy byli prawie na końcu głównej ulicy , jedynej oświetlonej ulicy w Dwunastce, zobaczyli, jak mała grupa osób zmierzała w ich kierunku. Peeta rozpoznał pana Hallowaya, szefa kopalni, i  Craya, głównego strażnika Dwunastki. Gardził nimi dwoma. Wiedział co to oznaczało.
Byli w drodze do siedziby firmy górniczej, aby dać wdowom górników, którzy zginęli ostatnią pensję ich małżonków. Firma wydobywcza była hojna. To był 11, ale nadal będą płacić wdowom aż do końca miesiąca. Później rodziny będą musiały radzić sobie na własną rękę.
-Cholera, nie wierzę, że zajmują się tym właśnie teraz.- syknął, ale było już za późno. Nie mieli dokąd pójść, musieli przejść przez małą, żałosną grupę ludzi. Słyszał łkanie wdów i płacz dzieci.

Peeta utrzymywał wzrok wbity w ziemię. Mózg podpowiedział mu, że musiał powitać pana Hallowaya i tego starego skurwiela Craya. Choć był chroniony statusem zwycięzcy, wolał nie wkurzać Craya.
-Pan  Mellark, cóż za przyjemność pana widzieć.
-Panie Halloway- odpowiedzial Peeta z uśmiechem na twarzy. Halloway zawsze próbował podlizywać się największym sławom Dwunastki. Dobrze, że w Dwunastce nie było ich wielu.
 Peeta wymamrotała coś w zamian, mając nadzieję na  uniknięcie  jakiegokolwiek dalszego kontaktu z nimi. Nie był w stanie myśleć o rzeczywistych ludzkich uczuciach. Było mu już tęskno do swojego alkoholu.

Zacisnął zęby. W grupie było chyba dziesięć kobiet i  niepokojąco duża liczba dzieci. Wszyscy byli niedożywieni i nie do końca dobrze ubrani. Wydawało się, że były całe pokryte cienką warstwą pyłu węglowego. Peeta zawsze starał się trzymać z dala od ludzi  tyle, ile mógł. Bycie wśród nich było zbyt bolesnym, wspomnieniem...

Kiedy już mógł ponownie skierować wzrok do góry, zobaczył ją. Na samym końcu grupy.

Jego oczy spotkały się z jej oczami zaledwie na ułamek sekundy. Niosła dziecko w blado pomarańczowym szalu na piersi. Płacz dziecka to było jedyne co mógł usłyszeć. Nie widział wyraźnie, ale niemowlak mógł mieć zaledwie kilka miesięcy.
Widział jej spuchnięty brzuch kilka miesięcy wcześniej. Na początku lata. Wyglądała tak pięknie, z kwiatami we włosach.
Kobieta trzymała za rękę chłopca, mógł mieć 4 lub 5 lat. Podobnie jak wszystkie inne dzieci ze Złożyska, miał to spojrzenie w oczach, które mu powiedziało, że ten chłopak wiedział, co  to głód. Domyślił się, że chłopiec dozna jeszcze większego głodu wystarczająco szybko.
Jej policzki były pokryte łzami, ale w przeciwieństwie do innych wdów, milczała. Zachwiała się lekko, starając się uspokoić swoje dziecko na piersi. Peeta otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
Potem przeszedł przez grupę kobiet i dzieci. Jego wzrok wrócił do brudu na ulicy. Gdy byli już poza zasięgiem ich głosu Haymitch zapytał go:
-Kto to był?
-Co?
-Ta co patrzyła na ciebie.
-Och, to była pani…  Hawthorne.
-Ooo. – jęknął Haymitch.- Taki wstyd. Pamiętam ją, po prostu nie rozpoznałem jej  z dziećmi. To dziewczyna Everdeen, prawda?
 Peeta skinął głową.
 -Kiedyś kupowałem od niej wiewiórki. Dawno temu, zanim wyszła za mąż za Hawthorna.
-Tak, dawno temu.

Zwycięzcy wrócili do swoich pustych, ciemnych mieszkań w Wiosce Zwycięzców. Peeta wziął ostatni łyk mocnego alkoholu z Czwórki przed  rozstaniem. Mógł przysiąc, że to gówno ma posmak muszli pomimo że nawet nie wiedział jak to było technicznie możliwe... Gdy wrócił do domu, poczuł ten nieświeży zapach, który pojawia się, gdy nikt w nich nie mieszka . Nie przejmował się prysznicem lub włączeniem świateł, musiał zlokalizować barek. Znalazł butelkę whisky i wypił dwa kieliszki wraz z niektórymi pigułkami z  Kapitolu, które miał w kieszeni.

Poszedł na górę. Świat zaczyna błyszczeć. To błyszczało. To było znajome. Bezpieczne. Strzeże go w ciemności.

Niedługo potem Peeta Mellark, zwycięzca 74. Igrzysk Głodowych był nieprzytomny w łóżku.

Witajcie

Witajcie! Postanowiłam stworzyć bloga, gdzie będzie dodawane fanfiction "The Miner's Wife" autorstwa MockingJayFlyingFree, lecz przetłumaczone na język polski. Postaram się tłumaczyć najlepiej jak potrafię. Wydawało mi się, że to nic trudnego, ale gdy wzięłam się za to okazało się, że to jest wyzwanie. W razie czego odsyłam was do oryginału. Zachęcam do odwiedzania bloga! Pozdrawiam :)