wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 3: Strata

Witajcie! 
Oto przed wami nowy rozdział. Pewnie zauważyliście, że blog zmienił swój wygląd, wszystko dzięki Rebel1992. Jeszcze raz dziękuję Ci za okładkę i za sprawdzanie rozdziałów, bardzo się cieszę z naszej współpracy, dzięki temu notki są bardziej dopracowane :)
To tyle, zapraszam do czytania, mam nadzieję, że się wam spodoba.

_____________________________________________




Być w stanie karmić moje dzieci dużymi ilościami jedzenia jest przytłaczające. Moje życie obracało się wokół zdobywania pożywienia tak długo, że myślenie o czymś innym jest trudne.

Codziennie widzę jak moje dzieci się zmieniają. Arrow więcej się uśmiecha. Rumieńce wracają na jego policzki. Dzięki sporej ilości energii poświęca więcej czasu na zabawę. Ivy była głodna przez całe życie, a teraz wreszcie waży tyle, ile powinna.
 Moje mleko staje się gęstsze i kaloryczne, dzięki mojej nowej diecie, choć to nie wystarczy. Na szczęście Ivy jest na tyle duża, aby mogła jeść stałe pokarmy, co zwiększa jej wagę bardziej, niż moje własne zagłodzone ciało mogłoby na własną rękę. Tuli się ona niemal bez przerwy, gdy jest zawinięta na mojej klatce piersiowej, a ja przechodzę przez brudną norę, która jest domem Peety Mellarka.

Nie jest tak źle, jak w domu Haymitcha i za to jestem wdzięczna. Wygląda jednak na to, że jest tam mnóstwo – chyba dziesięcioletniego – kurzu i brudu w wielu pomieszczeniach. Jest tylko jeden pokój do którego nie mam wstępu – na końcu korytarza, tuż obok pokoju Peety. Nie wiem, co on tam trzyma. Kiedy zapytałam go, czy chciałby, żebym go wysprzątała, powiedział tylko, iż nie jest to konieczne, i że będzie trzymać zamknięte drzwi, aby dzieci tam nie wchodziły. Spędza tam dużo czasu. Późno w nocy, kiedy myśli, że śpię. Zdarza się, że siedzi tam cały dzień i nawet nie wychodzi, żeby coś zjeść.

Jego sypialnia jest innym, mniej przerażającym rodzajem izolacji. Słyszę, jak pojękuje nocami. Na początku byłam zawstydzona, niepewna co te dźwięki oznaczały, ale potem zdałem sobie sprawę, że są to stłumione dźwięki strachu, a nie przyjemności. Prawdopodobnie byłby upokorzony, gdyby wiedział, że przypadkiem słyszę jego...
koszmary?

Przynajmniej, myślę, że to są koszmary.

Po tygodniu mieszkania w Wiosce Zwycięzców, zapytałam Peetę kiedy mogę dać coś do jedzenia mojej matce i rodzinie Prim. Wyglądał na zaskoczonego jakby zapomniał, ale szybko kiwnął głową.
– Weź tyle ile potrzebujesz.
Zamówił obfitą ilości jedzenia po tym, jak się wprowadziliśmy. Czterech ludzi je dużo więcej, niż tylko jeden, mimo tego, iż ten jeden z nich jest bardzo drobny.
Spuszczam wzrok, gryząc moją wargę.

– Będzie to w porządku, jeśli… dam rodzinie Gale’a jakieś dodatkowe jedzenie?

To nie było częścią naszej umowy, ale muszę zapytać. Hazelle to babcia moich dzieci i zawsze próbowała pomóc mi, jak tylko mogła. Wiedziałam, że je bardzo mało. Rory i Vick też pomagali, chociaż obydwaj mają głodujące i szybko rosnące rodziny. Wiem, że głodują, podczas gdy teraz my mamy prawdziwe żółte masło na stole każdego wieczoru. Rzeczywiście żółte, prawdziwe masło o smaku tak bogatym, że miałam o nim sen pewnej nocy.

– Um... oczywiście. Ile rodzeństwa miał Gale?

– Trójkę. Tylko jego siostra Posy nadal mieszka w domu, ponieważ ma tylko 18 lat.

– Naturalnie  – Kiwnął głową. – Zamówię więcej jedzenia. To nie problem – Spojrzał w dół. – Ja również wiem, jak to jest być głodnym, Katniss.

 Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale on mi przerywa zanim mam szansę coś powiedzieć.

– Wiem, co masz zamiar powiedzieć. Głód przez 16 dni w Igrzyskach, to nie to samo, co głodowanie przez połowę swojego życia lub patrzenie na swoje głodujące dzieci. Chciałem tylko, żebyś wiedział, że także głodowałem, chociaż jestem z rodziny kupieckiej. Także pochodzę z Dwunastki.

Uśmiecham się do niego delikatnie i pozwalam jego słowom utkwić w moim umyśle.

Jest chłodny wiosenny poranek. Przed zaprowadzeniem Arrowa do szkoły wypycham plecak żywnością, która jest świeża: sól, wędliny, masło i marynowane warzywa. Wytrzyma to przez jakiś czas w Złożysku.
Dzieci i ja stoimy w progu drzwi wyjściowych, kiedy Peeta wkłada kurtkę i buty.

– Nie masz nic przeciwko, jeśli wybiorę się z tobą na spacer? – pyta mnie.

– Nie  – Kręcę głową.

Nie potrafię ukryć zmieszania. Peeta udaje, że tego nie zauważył, gdy zabiera plecak z moich rąk i przewiesza go przez ramię. Jest pełny i dość ciężki dla mnie, ale on podnosi go, jakby nic nie ważył. Przypuszczam, że dorastał nosząc te wszystkie ciężkie worki z mąką w piekarni. I wydaję mi się, że kiedyś uczestniczył w drużynie zapaśniczej, kiedy chodziliśmy do szkoły.

Idziemy w milczeniu, Arrow w podekscytowaniu mówi nam o swoim projekcie w szkole. Tak jak można było się spodziewać, jest o węglu. Peeta nie wydaje się wiedzieć zbyt wiele o węglu albo górnictwie. Zgaduję, ponieważ bycie kupcem oznaczało, że nigdy nie będzie musiał pracować w kopalni. A może dlatego, że jego edukacja zakończyła się w wieku 16 lat. Nigdy nie wrócił do szkoły po swoich Igrzyskach. Tak czy inaczej, Arrow jest podekscytowany, kiedy opowiada Peecie o rzeczach, o których on nie ma pojęcia… a może ma?

Nie wiem, czy udaje. Nie znam go na tyle dobrze, aby to stwierdzić.

Kiedy Arrow jest zmęczony opowieściami o węglu biegnie przed nami, aby popatrzeć na zwierzęta chodzące po ulicy, a Peeta zwraca się do mnie.

– Rozmawiałem z moim bratem Bannockiem ostatniej nocy. To on prowadzi teraz piekarnię. Prim i Hazelle mogą chodzić po chleb kiedy tylko chcą, ale najlepiej jeśli będą przychodzić pod tylne drzwi, i niech uprzedzą Bannocka zanim przyjdą. Zaplanuj to jakoś, czy coś, aby moja matka się nie dowiedziała. Czy to brzmi dobrze?

– Peeta, to jest... – jestem oniemiała. Kilka sekund zajmuje mi sformułowanie odpowiedzi. – Kto za to zapłaci?

– Kapitol. Przez ich bardzo hojne, coroczne zapłaty dla zwycięzcy 74. Igrzysk Głodowych.

– Czy to dlatego... – Mój głos cichnie.- Czy oni tutaj też podsłuchują?

Patrzę na drogę, wciąż pokrytą śniegiem, chociaż jest wiosna. Nie wiem, czy to możliwe, że mogą nas podsłuchiwać w tym miejscu, prawda?
Peeta zaciska wargi. Mówi powoli i wyraźnie, i wiem, że jego słowa są ważne.

– Snow już wie, że przekazuję jedzenie twojej rodzinie, bo rozmawialiśmy o tym w domu.

– Prezydent Snow?

– Tak. Nie spuszcza z oczu zwycięzców.

– Rozumiem  – Chcę zapytać dlaczego... Ale słowa grzęzną mi w gardle.

– Nie chcę, by wiedzieli, jak wiele żywności oddaję, dla bezpieczeństwa. Nie powinno być problemu. Zazwyczaj nie przejmują się tym co robię tutaj, w Dwunastce, dopóki wypełniam swoje obowiązki, dopóki jestem mentorem, uczestniczę w przyjęciach no i... no i w ogóle, robię to, co mi każą. Ale ostrożności nigdy zbyt wiele.

– Czy także mam uważać, Peeta? – Arrow pyta bardzo poważnie. Znudziło mu się ściganie zwierząt i znowu idzie z nami. Nie wiedziałam, że słucha. Zastanawiam się, ile rozumie. Prawdopodobnie za dużo.

Wiem, że będę musiała naginać prawdę, żeby go nie przestraszyć. Ale nie mogę karmić go kłamstwami. Musi nauczyć się milczeć.

– Nie masz się czym martwić. Są jedynie rzeczy, o których lepiej nie mówić. Ani w domu, ani w szkole. To nigdy nie jest bezpieczne, mówić źle o Kapitolu lub o tym co robią. W porządku?

– Tata mówił źle o Kapitolu.

Nasz dom nie był na podsłuchu. Mogliśmy mówić co chcieliśmy w zaciszu naszego domu. Te czasy już minęły. Przełykam ciężko ślinę.

– Tak, mówił, Arrow. Mówił złe rzeczy o Kapitolu, ale nigdy nie powtarzaj tego co powiedział. Trzymaj te myśli i uczucia w
środku. W Kapitolu nie lubią, kiedy źle się o nich mówi. Dobrze?

– Czy ludzie mogą iść do więzienia, jeśli mówią złe rzeczy o Kapitolu? – Zastanawiam się, jak doszedł do tego wniosku.

– Tak, mogą – Albo jeszcze gorzej. Dużo gorzej.

– Nie powiem nic, mamusiu. Będziecie ze mnie dumni.

Jego słowa powodują, że czuję ukłucie w klatce piersiowej. Moje dziecko cenzuruje swoje myśli i uczucia, z tego nigdy nie będę dumna. Uśmiecham się do niego delikatnie, bo tak bardzo chce mojego uznania.

Gdy dochodzimy do miasta Peeta zwalnia. Stary i na szczęście nieużywany pręgierz właśnie ukazał się naszym oczom, zatrzymujemy się.

– Powinienem wrócić do domu – mówi. Zastanawiam się, czy ma jakieś konkretne plany lub po prostu nie chcę, żeby ktoś w mieście zobaczył nas razem. – Idź przez piekarnię i weź trochę chleba od Bannocka. Czeka na ciebie. Och, i zatrzymaj się w sklepie pana Hansona, on również ma kilka rzeczy dla Ciebie.

Oddaje mi plecak, żegna się z nami i odwraca się w stronę Wioski Zwycięzców.

Docieramy do szkoły Arrowa na szczęście bez powikłań. Przytula mnie on na pożegnanie, całuje Ivy w czoło i idzie z wysoko podniesioną głową, wyżej niż kiedykolwiek widziałam.

Staram się nie krytykować siebie, gdy idę do sklepu pana Hansona. Jest najbliżej szkoły w drodze na Złożysko. Nie byłam tu od miesięcy. Przestałam tu przychodzić, gdy nie miałam więcej pieniędzy na zakup żywności, a on nie dałby nic na kredyt. Pan Hanson nie daje nic nikomu bez pieniędzy. Po prostu nie może. Złożysko jest pełne głodujących rodzin z małym majątkiem lub żadnym.

Nad drzwiami wisi mały dzwonek, który wydaje z siebie charakterystyczny dźwięk, gdy ktoś wchodzi do sklepu. Dźwięk sprawia, że burczy mi w brzuch, chociaż przed chwilą jadłam. Hanson uśmiecha się, gdy mnie widzi. Nigdy wcześniej się do mnie nie uśmiechał.

– Pani Hawthorne! – wita mnie.

– Pan Hanson. Miło pana widzieć – Uśmiecham się nerwowo.

Ku mojemu zdziwieniu nawiązuje rozmowę. Nie robił tego przedtem. Dzięki pracy u Peety Mellarka, w jego oczach z biednej dziewczyny staje się osobą, z którą można odbyć rozmowę.

Czuje się dziwnie. Nie wiem, czy to przez sposób w jaki na mnie patrzy, czy jego słowa. Komplementuje moje włosy i mówi o Ivy, która śpi na mojej klatce piersiowej, że jest to taki "skarb". Staram się być uprzejma i powiedzieć odpowiednie rzeczy w odpowiednim momencie, ale nie jestem w tym dobra. Jeśli to zauważa, nie komentuje tego.

– Pan Mellark powiedział, że mam ci to dać – mówi i daje mi dużą, ciężką papierową torbę.- Kazał przekazać, aby przeczytać instrukcje. Jest tam również coś dla dzieci.

Uśmiecham się, zastanawiając się, co jest w torbie. Nie chcę wyjść na ochoczą, więc nie otwieram jej przy nim. Grzecznie odbywam resztę rozmowy i kieruję się w stronę drzwi, zanim mnie tam zatrzyma, gadając cały cholerny poranek.

Idę do piekarni Mellarków. To tylko cztery budynki dalej od sklepu Hansona, a także w drodze na Złożysko. Bannock jest dziś za ladą, a ja uśmiecham się do niego, gdy wchodzę do sklepu. Nie widziałem go od lat, ale on od razu mnie rozpoznaje.

– Katniss! – wita mnie z dużym uśmiechem. Ma pełny worek chleba przygotowany dla mnie.

– Peeta powiedział, że mam ci to dać.

– Dziękuję – odpowiadam, uporczywie myśląc, co miłego mogłabym powiedzieć, ale niczego nie wymyślam.

– Peeta powiedział mi, że jesteś teraz jego gospodynią? – Kiwam głową. – Muszę ci powiedzieć, że byłem bardzo zaskoczony. Nie widzieliśmy go zbyt często przez ostatnie kilka lat. Haymitch i on odizolowali się od wszystkich w Wiosce Zwycięzców. Martwiliśmy się o niego z Ray'em.

Nie wiem jak na to odpowiedzieć. Po pobycie w domu Peety przez tydzień, zaczynam widzieć, jak samotne życie ma Peeta w Dwunastce. Mimo że ma dwóch braci, którzy mieszkają niecałe dziesięć minut drogi od niego. Nie sądzę, że tylko Peeta izolował się od swojej rodziny. Podejrzewam, że jego bracia nie starali się mu pomóc.

Ale to nie jest coś co mam zamiar powiedzieć komuś kto daje chleb dla mojej głodującej rodziny. Zamiast tego uśmiecham się grzecznie i mamrocze coś, czego mam nadzieję nie słyszy.

– Tak, w domu jest bardzo brudno.

– Cieszymy się, że to właśnie ty – Marszczę czoło. Nie rozumiem. My? Kto to
"my"? Dlaczego oni mieliby się cieszyć, że to ja? Bannock musiał zobaczyć moje zmieszanie i patrzy nerwowo po podłodze, jakby powiedział za dużo.

– Ja, uh... muszę iść – odzywam się w końcu, aby zakończyć długą, niezręczną ciszę. – Dziękuję bardzo za chleb.


Najpierw idę do domu Prim, ale akurat jej nie ma. Urodziła bliźnięta trzy lata temu, a teraz stają się na tyle duże, aby bawić się przynajmniej jakiś czas, nie będąc bezpośrednim zagrożeniem dla siebie lub innych. Prim wraz z matką ponownie rozpoczęła wizyty u pacjentów. Bierze ze sobą bliźniaki, jest to trudne, ale chce się uczyć i to jest jedyny sposób. To istotne także dla Dwunastki. Moja matka jest uzdrowicielem, a nie robi się coraz młodsza. Są również formalnie wyszkoleni lekarze z Kapitolu, ale ich usługi są zbyt drogie dla wszystkich, korzystają z nich tylko ludzie z miasta i strażnicy.

Hazelle jest w domu. Nadal prowadzi pralnię dla bogatych rodzin kupieckich, wtorek jest dniem prasowania. Pukam do drzwi, a chwilę później pojawia się z żelazkiem w ręku.

– Katniss! – W sekundę obejmuje mnie i Ivy. Wchodzę do środka. W jej kuchni jest już piekielnie gorąco. Gale i ja staliśmy się partnerami do polowań i sojusznikami w wieku 12 lat. Zaprzyjaźnialiśmy się stopniowo, zaczęłam też uczęszczać do jego domu. Przez większość moich nastoletnich i dorosłych lat byłam bliżej Hazelle niż mojej matki.

Hazelle wygląda blado i słabo. Zmarszczki wokół jej oczu stały się głębsze.

– Przyniosłam jedzenie – mówię jej, kładąc plecak na podłodze.- Czy możesz podzielić to między ciebie i rodziny Roriego i Vickiego ? I dać coś Prim i matce? Prim nie było w domu, kiedy do niej przyszłam.

– Oczywiście – Ma łzy w oczach, kiedy otwiera plecak i widzi zawartość. Bierze słoik marynowanych buraków patrzą na nie z niedowierzaniem. – Och, Katniss... Czy
on wie?

– Że daję wam jedzenie? – Kiwa głową. – Tak, oczywiście.

– Czy twoje
usługi są warte tego wszystkiego? – jej głos jest niepewny.

– Moje usługi? – Momentalnie brakuje mi słów. Hazelle myśli, że moje usługi wykraczają poza sprzątanie. To moja teściowa. Wciąż noszę obrączkę, którą dał mi jej syn, tą, która została wykonana ze złota, które pierwotnie było jej własną obrączką. Jej mąż zginął w tym samym wypadku górniczym co mój ojciec. Przez ostatni tydzień myślała, że wdowa po jego synu... – To nie jest tak. Peeta ma tego wiele, a powiedział, że to w porządku. On rozumie, że także jesteś moją rodziną.

Kiwa głową, ale nic nie mówi. Chociaż mogę uznać, że są jeszcze pytania bez odpowiedzi.

Podczas kiedy Hazelle rozpakowuje plecak, przeglądam zawartość torby, którą dał mi Pan Hanson. To mieszanka batonów białkowych, witamin, owoców, a nawet małe kawałki ciemnej czekolady. Nie jadłam czekolady odkąd tata kupił mi batonika o tym smaku na moje 11 urodziny. Mam w planie podzielić się tym z Arrowem kiedy będę go odbierać ze szkoły.

– Peeta powiedział, że możesz dostać chleb z piekarni. Skontaktuj się z Bannockokiem Mellarkiem i proszę, bądź dyskretna.

Hazelle mocno mnie ściska. Czuję jak drżą jej ramiona, ona płacze.

– Byłaś dla mnie jak córka jeszcze przed małżeństwem z Galem  – Kiwam głową. Wiem o tym. - Jak się masz? Z ... wszystkim?

Puszcza mnie, a ja biorę ją za rękę.

– Brakuje mi go. Tęsknię za nim, każdej sekundy każdego dnia – mój głos drży. Ciężko było wydusić te słowa.

– Ja też – Hazelle tak bardzo się postarzała przez tę zimę. Straciła najstarszego syna. Boję się o życie moich dzieci od kiedy Gale umarł, ale nadal nie mogę sobie wyobrazić bólu po stracie dziecka. – Chciałabym, żeby miał grób. Miejsce gdzie mogłabym iść.

Przytulam ją znowu.

– Nie ma znaczenia gdzie leży jego ciało – szepczę. – On jest tutaj, nie czujesz tego? – Nigdy go nie wydostali. Jego ciało pozostanie w górze. Wiem, że Gale nienawidził kopalni, myśl, że jego ciało zostanie uwięzione w ciemności na zawsze, była nie do zniesienia. Ale Gale’a nie ma. On zniknął. Uciekł. I wkrótce, jego ciało nie będzie niczym więcej niż pyłem, który pokrywa Złożysko.

– Kiedy zrobi się cieplej, znajdziemy ładne miejsce przy rzece. Zrobimy tam jego miejsce, może znajdziemy ładny kamień i położymy tam? Jeden, który jest szary, taki jak odcień jego oczu. Posadzimy kwiaty i zabierzemy dzieci, aby mogły pobawić się na trawie i porozmawiać z ich ojcem. Kochał was tak bardzo – Spędziliśmy wiele długich letnich wieczorów nad rzeką, Gale i ja, przed narodzinami Arrowa.

– Podoba mi się – kiwam głową.

Stoimy w milczeniu przez jakiś czas. Wreszcie się odzywam.

– Muszę wrócić do pracy – mówię jej.

– Ja też – wzdycha, a ja patrzę na góry ubrań, które musi wyprasować. Ale to trzyma ją przy życiu. Wszyscy musimy pracować, aby utrzymać się przy życiu.


Tygodnie mijają, a ja z Peetą wpadliśmy w rutynę, która nieoczekiwanie staje się wygodna. Codziennie zaprowadzam Arrowa do szkoły, ale to głównie dlatego, że chciałbym zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiem, że mógłby chodzić do szkoły bezpiecznie beze mnie. Ale nie ma innych dzieci w Wiosce Zwycięzców z którymi mógłby iść.

Ivy powoli zaczyna się czołgać. Ślizga się już na brzuchu, i zdaję sobie sprawę, że wkrótce będę miała z nią sporo roboty. Przybrała dużo na wadze. Dziś rano, kiedy zmieniłam pieluchę, zauważyłam, że ma zmarszczki na udach. Jest naprawdę czarująca, za bardzo - połączenie Prim i Gale’a. Jestem pewna, że będę miała problem z trzymaniem chłopców z dala od niej. Owinęła sobie Peetę wokół małego palca w rekordowym czasie i wie o tym. Jestem trochę zaniepokojona o konieczność jego interakcji z moimi dziećmi. Nie jestem pewna, ale już czuję jakbyśmy się narzucali w jego domu. Ale nie wygląda jakby mu to przeszkadzało. Nawet wtedy, gdy płaczą w tym samym czasie.

Peeta dużo pije, choć głównie w nocy, co jest dla mnie ulgą, bo to sprawia, że łatwiej mi będzie chronić przed nim dzieci. Nigdy nie jest głośny lub w jakikolwiek sposób szkodliwy, gdy jest pijany, ale jednak jest
pijany. Kiedy pije w ciągu dnia, muszę wymyślać wymówki, zarówno dla Peety i Arrowa, dlaczego nie może być w pobliżu dzieci. To męczące.

Nigdy o tym nie rozmawiamy, to zbyt osobiste. Żaden z nas nie jest zbyt rozmowne. Jednak w jakiś sposób uczymy się żyć razem. Poprawka, to on uczy się żyć z nami. Jesteśmy w trójkę, a on tylko jeden. Poza tym, jestem przyzwyczajona do mieszkania z ludźmi. Peeta jest przyzwyczajony do życia w pojedynkę. Jego jedynym gościem jest Haymitch, który czasami przychodzi na śniadanie.

Rozmawiamy ciągle o tym samym, o obowiązkach lub pogodzie. On nigdy nie pyta o moją przeszłość, a ja nigdy nie pytam o jego. To milcząca zgoda. Stopniowo pozwalam mu spędzać więcej czasu z dziećmi, nawet bez nadzoru, ale tylko przez chwilę.


Jest sobota, Prim przyszła z bliźniakami nas odwiedzić. Mimo, że są cztery lata młodsze Arrow naprawdę lubi się z nimi bawić. Peety nie ma w domu, nie mam pojęcia gdzie jest. Nigdy nie mówi mi gdzie idzie, a ja nigdy nie pytam, choć zacząłem pytać kiedy zamierza wrócić, żeby wiedzieć kiedy będę mogła przygotować obiad. Ulżyło mi, że nie ma go teraz w domu. Chłopcy biegają przez salon, a hałas jest ogłuszający.

Prim wygląda na zmęczoną, ale uśmiecha się patrząc na bawiących się chłopców. Wiem, że jest pod dużą presją bliźniaków, pracy z matką i ciągłego braku żywności. Trzyma Ivy na kolanach i łaskocze jej stopy.

– Wygląda o wiele lepiej – mówi Prim. Nie dziwię się, że to zauważyła, taką ma pracę.

– To niesamowite, co jedzenie może uczynić, prawda?

– Tak. Dziękuję bardzo za... – Szybko potrząsam głową, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. Ona marszczy brwi nic nie rozumiejąc.

– Nieważne, w porządku.

Posyła mi dziwne spojrzenie, ale nie komentuje tego. Prim była już w wielu domach w Dwunastce i wie kiedy powinna mówić, kiedy się zamknąć i kiedy zmienić temat, co właśnie teraz robi.

– Więc... jak tam praca?

– W porządku, to znaczy, dobrze. To trochę dziwne, żyć w takim dużym domu. I w dodatku z Peetą...

Peetą? Mówisz do niego Peeta?

– Tak  – Prawie się rumienię. – Wcześniej nawet go nie znałam, a teraz mieszkam w jego domu, z dziećmi i... Cóż, na pewno potrzebuje gospodyni. W tym miejscu był niezły bałagan. – Przewracam oczami próbując rozjaśnić nastrój.

– Ja, uh... zastanawiam się, czy jest
coś jeszcze włączone do tej umowy  – Wygląda na zaniepokojoną.

Marszczę brwi. Mogę się domyśleć jak może o tym myśleć, biorąc pod uwagę, jak ja źle zrozumiała zamiary Haymitcha tej pierwszej nocy. Niewiele trzeba, aby pomyślała to samo o Peecie.

– Nie, oczywiście, że nie! – Przeczyszczam gardło. – To co wszyscy myślą? –
Wszyscy nie mieli jakoś żadnych silnych opinii o moich morałach, tak długo jak byłam tylko kolejną żoną ze Złożyska. Ale teraz, gdy przeprowadziłam się do Wioski Zwycięzców, nagle jestem dla nich inna.

Prim wzrusza ramionami.

– To nie tak, że
każdy mówi mi, co myśli o mojej siostrze i jej sytuacji mieszkaniowej – mówi oschle, a ja wiem, że ma rację. Chociaż gdyby ludzie myśleli, że śpię w łóżku Peety, Prim nie powinna być osobą, która o tym słucha. – Tylko uważaj, dobrze? – Kiwam głową. – Pamiętam go ze szkoły – kontynuuje. – Zawsze był tak popularny i wyglądał na szczęśliwego. Miał tak wielu przyjaciół. Kiedyś uśmiechał się do mnie za każdym razem, kiedy mijaliśmy się na korytarzu, wiesz o tym? - kręcę głową. Peeta nie uśmiechnął się do mnie. Ani razu. Zawsze wyglądał na speszonego, gdy w ogóle spotkał mój wzrok. Większość czasu patrzył w dół na podłogę.

– To było dawno temu – mówię.

– Tak – przytakuje. – Zmienił się tak bardzo. Trudno sobie wyobrazić, że pijany zwycięzca, którego widzimy na ulicy to ta sama osoba co wesoły chłopak o blond włosach ze szkoły.

– Musiał wiele przejść od tamtego czasu. Igrzyska Głodowe i…

– Sądzisz, że to tylko przez Igrzyska? – przerywa mi. Marszczę czoło zdezorientowana. – Ponieważ nie jestem tego taka pewna. Pamiętam go jak wrócił do Dwunastki jako zwycięzca. Wyglądał inaczej i tego należało się spodziewać, ale... nie wyglądał wtedy tak jak teraz.

Nie pomyślałam o tym.

– Jak myślisz, dlaczego taki jest?

– Nie wiem  – Prim spuszcza wzrok. – Myślę, że musi być coś innego, coś jeszcze. Coś więcej, niż tylko Igrzyska. To, co próbuję powiedzieć to to, abyś była ostrożna, ponieważ nie jest on już szczęśliwym synem kupca, jakim był kiedyś.

Nie mówi nic więcej, zważając na moje wcześniejsze ostrzeżenie. Zapanowała niezręczna cisza. Bliźniacy walczą o coś w salonie, a Prim idzie spróbować ich uspokoić. Peeta wybiera dokładnie ten moment totalnego chaosu na powrót do domu.

– Kto zabija kogo? – pyta, skinieniem głowy wskazując salon, gdzie krzyki osiągnęły maksimum, gdy Prim próbuje przekonać Thomasa i Ridga, że mogą się podzielić zabawkami Arrowa.

– Myślę, że to może skończyć się podwójnym morderstwem – odpowiadam i Peeta szczerze się do mnie uśmiecha. Rzadko zdarza mi się zobaczyć uśmiech na jego twarzy, z wyjątkiem, gdy uśmiecha się do Ivy.

– Mam dwóch starszych braci – mówi. – Wiem wszystko o braterskich bójkach.

Prim wraca do kuchni.

– No cóż, w tym przypadku bracia są w tym samym wieku – wzdycha. – Myślę, że to pomaga. A może nie.

Peeta uśmiecha się do niej.

– Prim – mówi. – Minęło tyle czasu. Nie mogę uwierzyć, że już wyrosłaś ze swoich warkoczy.

– To było 14 lat i dwójkę dzieci temu? – śmieje się.

Uśmiech Peety znika.


W końcu spokojnie siadam na kanapie po umyciu naczyń z obiadu. Peeta zaskakuje mnie, łamiąc naszą zwykłą ciszę. Pije biały trunek, ale wydaje się trzymać pod kontrolą. Ja piję herbatę i czytam książkę o roślinach.

– Miło było zobaczyć Prim – mówi. – Nigdy nie było u mnie odwiedzających, więc miło było spotkać... kogoś innego.

– Twoi bracia nie przychodzą? – Nawet nie pytam o jego matkę.

– Nie, my... – Kręci głową. – Nie wchodzimy za bardzo w interakcje. Tak jest łatwiej.

– Łatwiej, dlaczego?

– My... oddaliliśmy się od siebie. Za dużo się stało. Nie mogą zrozumieć, jak to jest – Jego oczy są ciemne.

– Myślę, że nikt, kto nie był na Igrzyskach nie jest w stanie ich zrozumieć – mówię i odkładam książkę. – To znaczy, mogę powiedzieć, że rozumiem, ale ... – mój głos cichnie. - Myślę, że podobnie jest ze stratą. Nie wiesz, jak to jest, chyba, że sam tego doznałeś.

– Tak przypuszczam… - zatrzymuje się. – Jak
ty możesz z tym żyć?

Nie muszę pytać go co ma na myśli. Waham się. Jak mogę z tym żyć?
 Prawda wygląda tak, że nie żyję z tym, nie naprawdę.

– Myślę, że po prostu trzeba ruszyć dalej z wyciągniętymi wnioskami – wyznaję. – Jeden dzień w swoim czasie. – Staram się nie myśleć za dużo. To jest powód dlaczego jeszcze rano wstaję. Patrzę w górę na niego. – Myślę, że rozumiesz. Wiesz, stratę – mówię łagodnie.

Patrzy zaskoczony.

– Ja... um, tak. Chyba – Wygląda teraz na zakłopotanego. Obawiam się, że posunęłam się zbyt daleko. Że zagłębiliśmy się nagle w zbyt osobiste sprawy. Ale to musi być prawda. To spojrzenie w jego oczach... Tak, stracił kogoś. Staram się wrócić myślami do jego Igrzysk. Ale to było tak dawno temu, szczegóły wracają powoli.

Trzęsą mu się ręce. Nerwowo bawi się teraz pustym kieliszkiem. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Nigdy nie zwracałam uwagę na jego dłonie. Są duże i prawie wszędzie gładkie. Jego palce są zrogowaciałe. Musi to być od pieczenia. Przypominam sobie, że miał ranę na grzbiecie lewej dłoni w trakcie Igrzysk. Zdobył ją podczas walki z jednym ze swoich rzekomych sojuszników, jeśli mnie pamięć nie myli. Ale teraz nie widzę żadnej blizny. Rana była bardzo duża. Peeta zgina palce, a ja nie mogę przestać patrzeć. Czuję gorąco na policzkach. Zmuszam się do podniesienia wzroku i widzę, że widział jak obserwowałam go kątem oka. Odwracam wzrok.

Przez resztę nocy już nie rozmawiamy, więc idę wcześnie do łóżka. Z jakiegoś powodu, nie jestem w stanie wymazać obrazu jego rąk z mojej głowy. Zastanawiam się jakie byłyby te dłonie. Czy byłyby inne od Gale'a? Jego były pełne blizn z kopalni i lasu. Gdy zdaję sobie sprawę o czym właśnie myślę czuję jak najgorsza osoba na świecie.

Płaczę długo przed zaśnięciem.


Kiedy się budzę, nigdzie nie ma śladu Peety. Nie schodzi na śniadanie, tak jak zwykle. Zostawiam talerz z jedzeniem na stole i wychodzę z Arrowem do szkoły, w przypadku gdyby Peeta obudził się, zanim wrócę.

W drodze do domu, jestem zaskoczony, gdy widzę w mieście Peetę. Pijanego. O 8 rano. Zastanawiam się, gdzie był przez całą noc, ale odpycham tę myśl. To nie moja sprawa. Cieszę się, że Ivy śpi - jest tylko dzieckiem, ale nie chciałabym, żeby była tego świadkiem. Jest pełno ludzi na ulicach, czuję ich spojrzenie i słyszę ich śmiech.

– Chodźmy do domu, Peeta – mówię do niego, spokojnie, ale stanowczo, ostatecznie nie dając mu żadnego wyboru. – Śniadanie na ciebie czeka.

Staram się utrzymać sporą odległość między nami chociaż droga jest oblodzona i prawdopodobnie potrzebuje pomocy, ale zbyt wielu ludzi patrzy i ponadto trzymam Ivy na mojej klatce piersiowej. Muszę wpierw martwić się o jej bezpieczeństwo, a nie ratować pijanego zwycięzcę przed upadkiem. Nie wywala się jednak.

– Jaki tym razem był powód? – pytam go kiedy jesteśmy w drodze do Wioski Zwycięzców w końcu z dala od ciekawskich oczu. Mieszkam wystarczająco długo w jego domu, aby rozumieć, że te upojenie jest znacznie gorsze niż zwykle, zawsze jest czymś spowodowane. Za pierwszym razem był to telefon od jego matki, drugi to był obowiązkowy wywiad na temat Igrzysk.

Nie odpowiada i zastanawiam się czy w ogóle mnie słuchał. Otwieram usta, aby znowu powtórzyć moje pytanie gdy w końcu się odzywa.

– Strata.

– Och.

– Czy kiedykolwiek myślałaś, że... życie nie jest warte życia, Katniss? – Jego słowa powodują we mnie zaskoczenie. Zatrzymuje się, tak jak on. Patrzę na niego, a jego przekrwione oczy są zaskakująco jasne. Są tak bardzo niebieskie, ale palące się ogniem, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

– Nie – odpowiadam szczerze. Byłem zbyt zajęta, utrzymaniem się przy życiu przez wiele lat, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. – Byłam zbyt głodna, nie myślałam o takich rzeczach.

Są to niebezpieczne słowa, ale czuję się stosunkowo pewnie, że nikt tu nas nie obserwuje.

– Tak sądzę.

Idziemy w milczeniu przez kilka minut. Jego ramiona są zgarbione, a gdybym poprosiła go, aby szedł wyprostowany, nie mógłby tego zrobić. Wygląda tak staro, o wiele starszej niż kiedykolwiek.

– Pamiętasz chleb? – pyta nagle.

Biorę głęboki wdech.

– Tak - odpowiadam. Jak mogłabym zapomnieć? – Jestem zaskoczona, że
ty pamiętasz.

– Dlaczego? – Czuję jego spojrzenie, ale skupiam wzrok na drodze przed nami.

– Bo... Dla mnie to oznaczało życie lub śmierć. Dla ciebie to tylko kilka spalonych bochenków chleba – wstrzymuję oddech. – I lanie od matki.

Patrzę na niego, przewraca oczami.

– Cóż, było więcej niż kilka – Drżę, wiem, że to prawda. Zauważałam sińce i jego czarne podbite oczy, kiedy Peeta przychodził do szkoły. Każdy je widział. Mówił, że to przez zapasy, ale żaden inny zapaśnik nie miał tylu siniaków.

– Czy ten chleb naprawdę uratował ci życie? Czy było naprawdę, aż tak źle?

– Tak – szepczę, a moje policzki palą. Nadal czuję ból gdy o tym myślę. Zdrada mojej matki. Jak blisko byłyśmy śmierci. Zajęło mi lata, żeby jej wybaczyć. Nawet teraz są jeszcze dni, kiedy trudno mi o tym nie myśleć kiedy jest w pobliżu.

Peeta przeklina pod nosem.

– Gdybym wiedział, że jest tak źle…

– Byłeś dzieckiem, Peeta. Nie dałbyś rady nic zrobić.

– Nie zmienia to faktu, że byłem tchórzem.

– Dlaczego myślisz, że byłeś tchórzem?

– Patrzyłem na ciebie w szkole, ale nie zrobiłem nic. Kiedy zobaczyłem cię pod drzewem w deszczu, ledwo żywą, co zrobiłem? Nie miałem na tyle przyzwoitości, żeby podejść do ciebie i dać kilka bochenków chleba. Zamiast tego rzuciłem ci spalony chleb, jakbyś była zwierzęciem.

Uratował mi życie, a osądza się tak surowo.

– Peeto... Proszę, przestań. I tak wiele ci już zawdzięczam. Nie sprawiaj, żeby to brzmiało, jakbyś zrobił nie wystarczyło. Ponieważ to wystarczało, w porządku? Uratowałeś nas. Robisz to kolejny raz. Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć.

– Nie, nie jesteś mi nic winna, Katniss. Jeśli już, to na odwrót  – Kręci głową.

Nie mam pojęcia o czym on mówi. Chcę go zapytać, choć nie jestem pewna, czy będę chciała usłyszeć jego odpowiedź. Dochodzimy do domu, a ja nie chcę o tym rozmawiać, gdy ktoś słucha.

Wchodzi do środka i znika w łazience. Słyszę jak wymiotuje do toalety. Potem idzie na górę. Słucham jego kroków. Ulżyło mi, gdy słyszę odgłos zamykanych drzwi do jego sypialni, a nie drzwi na końcu korytarza.

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 2: Umowa

Witajcie! Więc oto kolejny rozdział. Dziękuję za pierwsze wyświetlenia i komentarze. Chciałabym poznać waszą opinię na temat moich tłumaczeń, co mogłabym zmienić itd. więc proszę śmiało, komentujcie :) To dla mnie bardzo ważne, bo chciałabym wiedzieć czy dobrze mi to wychodzi, czy raczej nie.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania
_____________________________________________________________

Nerwowo pukam do drzwi. Jest 11:50. Nie ośmieliłabym się dziś spóźnić. Ivy opiera swoją 

głowę o moją klatkę piersiową, a ja głaszczę łagodnie jej głowę jedną ręką. W mojej drugiej ręce trzymam papierową torbę z jej rzeczami. Nie ma ich zbyt wiele.

Po minucie w końcu słyszę dźwięk otwieranego zamka. Nie jestem zaskoczona tym, że to pan Abernathy otwiera drzwi, zamiast pana Peety Mellarka.

-Katniss, wejdź - pan Abernathy się nie uśmiecha, ale przynajmniej nie wygląda na pijanego. Pod wpływem jego spojrzenia lekko się garbie.
 -Gdzie jest twój chłopak?
-On jest w szkole - odpowiadam niepewnie. - Moja matka przyjdzie tu z nim, wraz z resztą naszych rzeczy po południu.
-Ach, szkoła - pan Abernathy lekko chichocze, jakby przypominiał sobie beztroskie dzieciństwo.- Ile ma lat?
-Będzie miał siedem, wiosną - mówię mu.
-Ooo  – mogę się domyśleć, co w tej chwili myśli. Arrow jest zbyt mały jak na swój wiek. Jestem pewna, że on wie dlaczego. Abernathy też kiedyś taki był. Był niegdyś niedożywionym chłopcem.- Wejdź do środka. Właśnie rozmawiałem z Peetą.
-Pewnie…- zatrzymuję się w drzwiach na moment, niepewna co zrobić z torbą w moich rękach. Śmieję się nerwowo gdy pan Abernathy bierze ją ode mnie i stawia na podłodze wewnątrz holu. Bierze również mój płaszcz i zawiesza go na wieszaku po czym idzie do salonu.
Wchodzę za nim do środka i moje oczy napotykają pana Mellarka. Siedzi na kanapie z gniewnym  wyrazem twarzy. Domyślam się jak przebiegała ich rozmowa. Pan Mellark wstaje z kanapy nawet nie zawracając sobie głowy, aby mnie przywitać czy uścisnąć dłoń.
-Nie potrzebuję niańki, Haymitch - syczy do zwycięzcy. Patrzę na jednego i drugiego. Z wyjątkiem kilku plam farby ubrania pana Mellarka są czyste, w salonie jest stosunkowo czysto i nie śmierdzi. Nie mogę pomóc, ale myślę, że pan Abernathy może bardziej potrzebować opieki, niż pan Mellark. Choć...Widzę, że ten dom nie jest w idealnym stanie. Widzę pognieciony koc na kanapie i puste butelki pod otwartym oknem. Nic dziwnego , że nie śmierdzi tu alkoholem.

Wreszcie pan Mellark patrzy na mnie. Widzi moje znoszone ubrania, wąskie ramiona, bladą skórę twarzy i chude dziecko w ramionach. Ten widok coś zmienił w jego oczach, tylko na chwilę.
-Minęło sporo czasu, pani Hawthorne - mówi łagodnie.
Tak, minęło sporo czasu, choć nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Nasza jedyna interakcja to gdy rzucił mi kilka spalonych bochenków chleba. Pewnie nawet tego nie pamięta. Uratował mi życie. Wydaje się, że po raz kolejny mi je ratuje. Albo raczej może je uratować, jeśli zgodzi się na umowę pana Abernathy'ego.
-Panie Mellark, proszę mówić mi Katniss.
-Jeśli ty będziesz mi mówić Peeta.
Kiwam głową rumieniąc się, choć nie wiem dlaczego. Nie jestem pewna, czy to stosowne, ale nie komentuje tego.
-Dobra, nie będę ukrywać, że Haymitch namawiał mnie przez kilka godzin, abym zgodził się na ten układ.
Wzbiera się we mnie strach. Miałam rację. On nie podjął jeszcze decyzji.
 -Jeśli chodzi o dzieci, to mogę…- mój głos cichnie. Co mogę robić? Zostawiać je w Złożysku, aby marzły i odwiedzać je tylko w godzinach wieczornych? Albo chciałby bym żyła tu bez nich?
-To nie chodzi o dzieci. To jest po prostu ... Nieważne - kręci głową.

Patrzy na Ivy, który właśnie się obudziła i rozgląda się z ciekawością. Karmiłam ją tuż przed wyjściem, więc chyba nie jest jeszcze głodna.
 -Cześć, kochanie, jak masz na imię?- jestem zaskoczona nagłą zmianą w zachowaniu Peety. Od niechętnego i gorzkiego do kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto uśmiecha się teraz do mojego dziecka.
Jestem jeszcze bardziej zaskoczona, gdy widzę jak odwzajemnia jego uśmiech.
-Ma na imię Ivy - odpowiadam. Nie dało się nie zauważyć jak patrzy na jej chude ramiona, ale nie wydaje się, żeby zwracał uwagę tylko na jej niedożywienie. Patrzy na mnie, zwęża oczy, studiuje moją twarz, a następnie z powrotem patrzy na nią.
-Wygląda zupełnie jak jej mama.
-Tak, jedno z dzieci jest podobne do mnie... - mówię cicho. Moje słowa wydają się coś w nim zmienić. Cofa swoją rękę, a jego twarz wydaje się być bardzo blisko.
-Okay - odchrząkuje i robi dwa duże kroki w tył.- Więc rozmawiałem o tym z Haymitchem. Co powiesz na pokój i wyżywienie dla ciebie i twoich dzieci i dwieście monet miesięcznie?

Jestem oszołomiona. Wszystko co mogę robić w tym momencie to otwierać i zamykać moje usta. Nie jestem w stanie wypowiedzieć jakichkolwiek słów. On chce żywić i dać schronienie mi i moim dzieciom i do tego płacić mi pieniądze? Dużo pieniędzy. Więcej niż Gale zarobiłby pracując nawet  12 godzin w kopalni.

Peeta źle rozumie mój brak odpowiedzi i wciąż mówi:
-I oczywiście wyślę trochę jedzenia dla twojej siostry i matki. Co o tym sądzisz? - wszystko co mogę zrobić to kiwać głową.
-Do twoich obowiązków należałoby utrzymanie domu w czystości, gotowanie, pranie...  Może pomoc Haymitchowi przy gęsiach od czasu do czasu - patrzy na Haymitcha ze złośliwym uśmieszkiem.
-To nie będzie konieczne - odpowiada pan Abernathy.
-Tak, to będzie zdecydowanie konieczne - Peeta wskazuje palcem na pana Abernathiego.
-Mamy umowę? - odwraca się do mnie.
W końcu jestem w stanie coś z siebie wydusić:
 -Tak - moje usta są suche. Zastanawiam się czy w tym układzie jest jakiś haczyk, bo musi być, to jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.
-Dobrze. Pokażę wam wasze pokoje.
-Pokoje?
-Nie są szczególnie czyste. Nikt raczej nie wchodzi na górę - mówi przepraszająco Peeta i wydaje mi się, że widziałam rumieńce na jego policzkach. Czy on naprawdę wstydzi się stanu swojego domu? Czyżby zapomniał, że zatrudnił mnie, abym w nim sprzątała?

Prowadzi mnie po schodach i pokazuje dwa sąsiadujące ze sobą pokoje. Mówił serio, nie są czyste, ale nigdy nie widziałam tej wielkości pokoi. Z wyjątkiem tych w domu Madge lata temu. Przed tym jak zginęła w 74. Igrzyskach. W tych samych Igrzyskach, które Peeta wygrał.

-W porządku - mówię. –To po to tu jestem, prawda?
-Um, tak sądzę - mówi.- Jeden pokój jest dla ciebie, jeden dla dzieci. Chyba, że dzieci nadal śpią z tobą?
-Tak, Ivy śpi ze mną - właściwie oboje śpią ze mną, ponieważ moja matka miała tylko jedną sypialnię.- Jest doskonale.
Podchodzę do okna. Jest pokryte kurzem. Wycieram je z mojej strony i patrzę na Wioskę Zwycięzców.
-To dobrze - odpowiada po czym wychodzi. Stoję tam, oszołomiona, wciąż patrząc przez brudne okno.

Kilka godzin później, moja mama przychodzi z Arrowem i resztą naszych rzeczy, których nie jest dużo. Tylko jedno pudło. Zdecydowałam zostawić większość naszych rzeczy w domu mojej matki. Nie potrzebujemy kubków, talerzy czy dywanów. A nasze skromne, zużyte przedmioty w domu zwycięzcy mogą nawet obrazić naszego gospodarza. Pudło w rękach mojej matki zawiera nasze ubrania, zdjęcia, kilka zabawek, roślinną książkę mojego ojca i moje stare podręczniki szkolne, których Arrow niedługo będzie potrzebował. Gdy się wczoraj pakowałam po raz kolejny uświadomiłam sobie jak mało posiadam.

Miałam czas, aby posprzątać pokój Arrowa. Widzę błysk w jego oczach, ale jednocześnie jest ostrożny. Doznał w życiu zbyt wielu rozczarowań. Ale dzieci szybko się przyzwyczajają. To chłopak ze Złożyska i wiem z doświadczenia, że jest on odporny. Przypominam sobie, że jest synem swego ojca, kiedy patrzę jak wyciąga drewniany pociąg ze swojego plecaka. Arrow nie ma wielu zabawek. Pociąg jest zdecydowanie jego ulubioną, bo Gale zrobił ją dla niego. Gale zabierał Arrowa na stację, aby zobaczyć pociągi, które przyjeżdżały ze stolicy w niedzielę, w jedynym wolnym dla niego dniu. Mimo, że wiedziałam, że Gale nienawidził Kapitolu pozwolił sobie na małe przyjemności, bo jego syn uwielbiał patrzeć na pociągi.

Wzdycham z ulgą.  Arrow zaczyna się bawić, będzie dobrze.
-Tutaj jest…miło - mama mówi powoli. Wygląda na zmartwioną. Wie jakie były moje intencje, gdy wyszłam tej nocy, a wróciłam do domu z wiadomością o tym układzie. Ona nie może zrozumieć mojej obecności tutaj.- Dasz sobie rade?
Nie mam szans, aby odpowiedzieć, bo nagle Peeta pojawia się w drzwiach trzymając w rękach pudełko. Wszystkie nasze rzeczy są już tutaj, więc zastanawiam się co on niesie. Patrzy na Arrowa bawiącego się na podłodze. Jego oczy spotykają moje na chwilę przed tym jak podchodzi do mojego syna i siada obok niego. Otwiera pudło i gestem karze Arrowowi zajrzeć do środka. Arrow patrzy uważnie na niego, ale ciekawość zwyciężyła. Gdy widzi co jest w środku na jego twarz wstępuje szeroki uśmiech. Pierwszy prawdziwy uśmiech od miesięcy, z wyjątkiem tego, kiedy w nocy po raz pierwszy zobaczył chleb.

-Zabawki, mamo!
-Są z czasów kiedy byłem małym chłopcem - mówi. Dziwię się, żadne dziecko z Dwunastki nie miało wielu zabawek. On jest z miasta, ale jednak.
-Kilka lat temu, moja matka schowała wszystkie zabawki, którymi ja i moi bracia się bawiliśmy, zachowały się od tamtego czasu - wyjaśnia.
Arrow uśmiecha się. Wyciąga lalkę z pudełka. Jest drewniana i ma sznurki przymocowane do ramion i nóg.
-Co to?
-To marionetka. Pokazać ci  jak działa?- pyta Peeta. Arrow kiwa głową.

Moja matka i ja oglądamy w milczeniu jak Peeta fachowo sprawia, że lalka spaceruje po podłodze, zatrzymuję się przed Arrowem i tańczy. Mały uśmiech, który zaczął rozprzestrzeniać się po twarzy Arrowa znika. Patrzy na Peetę swymi wielkimi szarymi oczami.
-Kim jesteś?- pyta. On zawsze wygląda tak poważne.
-Jestem Peeta. A ty kim jesteś? - bardzo dobrze wie kim jest chłopak.
-Jestem Arrow. Mam sześć i pół roku. Ile masz lat?
-Jak sądzisz, ile mam lat?
-Nie wiem ... wyglądasz na trochę starszego od mamy. Ale nie tak bardzo.
Peeta się uśmiecha. Widzę malutkie zmarszczki w kącikach jego oczu. Jesteśmy w tym samym wieku, ale Arrow ma prawo nie wiedzieć. Peeta wygląda trochę starzej.
-Miło cię poznać, Peeta.
-Mi również jest miło cię poznać.

Tej nocy Ivy i Arrow w końcu zasnęli w nowych łóżkach, które są im nieznane. Schodzę na dół, aby odpocząć. Siadam na podłodze w kuchni i opieram się o jedną z szafek. Jestem zmęczona. Peeta daje mi filiżankę herbaty. Zapomniałam zapytać go, czy nie ma nic przeciwko, że siedzę tutaj w nocy, czy może powinnam udać się do mojego pokoju? Nie jestem pewna co powinnam powiedzieć, więc nie mówię nic.

 Nigdy nie byłam dobra w rozmowach towarzyskich albo zwrotach grzecznościowych. Innym przychodzą one bardzo łatwo.
-Jest wierną kopią swojego ojca -mówi Peeta. Jestem wdzięczna, że przerwał tą krępującą ciszę.
Patrzę na niego. Na moich ustach pojawia się dumny uśmiechem.
-Tak, jest. Mówiłam wcześniej. Ona wygląda jak ja, on jak Gale.
-Tak...- jego uśmiech znika, ponownie. Czy czuje się nieswojo, gdy wspominam o Gale’u? -To są wspaniałe dzieci.
Kiwam głową. Zgadzam się z tym. Są to moje dzieci, mimo wszystko.
-Rozumiem, dlaczego jesteś gotowa zrobić wszystko, aby je ochronić.-patrzę w dół przygryzając wargę.- Tak, Haymitch mi powiedział. Cholera, Katniss ... Cray jest brutalny, skończony sukinsyn.
Jest zły. Na mnie? Peeta wydycha powietrze z płuc i przewraca oczami. Nie sądzę, żeby miał zamiar podnieść głos na mnie, ale jego następne słowa są cichsze:
-Mógł cię skrzywdzić. Naprawdę bardzo skrzywdzić.
-Nic nie boli bardziej niż widok, gdy twoje dzieci umierają z głodu - mój głos jest pusty. Kiwa głową, ale nie odpowiada. Patrzy na swoją herbatę.
-Dziękuję - mówię bez zastanowienia. - Nadal nie wiem dlaczego to robisz. Wiem, że nie musisz. Więc chciałam tylko powiedzieć ... dziękuję.
-To nic takiego.- kręci głową.
Jego obojętność mnie denerwuje.
-Nic? Ratowanie życia moich dzieci to dla ciebie nic? To nic w porównaniu do wszystkich innych dzieci ze Złożyska, które umierają z głodu, o tym mówimy?
Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Tym razem to ja zaskoczyłam jego. Jest zmartwiony, jego oczy krążą po ścianach. Kładzie palec na swoicg ustach i zamyka oczy. Moje także się zamykają. Nieznacznie kręci głową
Krzywi się, ale rozumiem. Uważaj, co mówisz. Ktoś słucha.


Spędzamy następne dziesięć minut w milczeniu, aż kończę moją herbatę. Kiedy idę do łóżka, jestem niespokojna. Godziny mijają, zanim jestem w stanie zasnąć.